Czy 4 zł za chleb to dużo czy mało? Nie mam bladego pojęcia, bo nie wiem, ile średnio kosztuje chleb. Szczerze mówiąc mało mnie to obchodzi. Nie patrzę na ceny produktów spożywczych. Nie porównuję cen i prawie nigdy nie studiuję paragonów.
W zakresie oszczędzania pieniędzy żaden więc ze mnie wzór. Bo dla mnie najważniejsza jest wygoda. I czas. Kiedy czegoś potrzebuję, po prostu idę i to kupuję. Najczęściej tam, gdzie jest najbliżej, czyli w sklepiku osiedlowym. Albo tam, gdzie jest ładnie, np. w Almie. Wielu ludzi zachowuje się jednak inaczej.
Miałam kiedyś znajomego (już nie mam – ciągnął mnie w dół, więc odpuściłam sobie tę znajomość), który stosował bardzo osobliwą metodę oszczędzania. Zamiast kupować bułki w osiedlowym sklepiku, marnował godzinę na to, by przejść się po nie do Biedronki. Dlaczego? Ponieważ tam na 10 bułkach oszczędzał... złotówkę! Nie mogłam pojąć jego głupoty. Nie rozumiałam, jak można marnować tyle czasu tylko po to, by zaoszczędzić 1 zł. Czas to przecież pieniądz. Marnowanie go na spacer do supermarketu i – w efekcie - wycenianie go na 1 zł (dobry specjalista za godzinę pracy bierze 100zł!) zakrawa o pomstę do nieba.
Jeśli wydaje Wam się, że to jakiś ekstremalny przypadek, bardzo się mylicie. To zachowanie powszechne i - co gorsza – społecznie akceptowalne a nawet pochwalane! Powiedzcie mi szczerze: ilu z Was zamawiając coś przez internet odbiera produkt osobiście, żeby zaoszczędzić 15 zł na kurierze? Ja zrobiłam tak raz i skończyło się to tym, że zmarnowałam 2 godziny na stanie w kolejce (okazało się, że na równie fantastyczny pomysł wpadło kilkadziesiąt innych osób). 2 godziny życia – bardzo cenny czas, który mogłam przeznaczyć na 100 razy ważniejsze rzeczy. Tymczasem w Polsce dominuje myślenie zgoła inne – niby nikt nie ma czasu (że o pieniądzach nie wspomnę), ale jakoś nikomu nie przeszkadza bezsensowne marnowanie go na to, by zaoszczędzić kilka złotych.
Nie jestem zbytnią zwolenniczką oszczędzania. Oczywiście jestem świadoma tego, że wielu rzeczy nie da się kupić od razu i trzeba odłożyć na nie pieniądze. To całkiem normalne i zrozumiałe. Ale w takiej sytuacji lepiej jest skupić się na tym, by zmaksymalizować ilość zarabianych pieniędzy, minimalizując przy tym długość oszczędzania. W Polsce promuje się przede wszystkim oszczędzanie - zamiast ZARABIANIA. Tymczasem najlepszą metodą na oszczędzanie jest WZIĄĆ SIĘ DO ROBOTY. Kiedy potrzebowałam na coś pieniędzy – czy to na studia czy nową torebkę, po prostu szłam do pracy – takiej, która da mi najwięcej pieniędzy i umożliwi mi skrócenie „oszczędzania“ do minimum.
Co fajnego jest w oszczędzaniu kilku/kilkunastu/kilkudziesięciu złotych miesięcznie, kiedy lepiej jest zmienić pracę lub rozwinąć nowe umiejętności? Takie czynności najszybciej sprawiają, że ludzie mają więcej pieniędzy. A im więcej się zarabia, tym mniej trzeba oszczędzać, czyż nie? Mało tego – zarabiając więcej nie trzeba liczyć każdego grosza. I w miesiąc można odłożyć sobie kwotę wyższą niż rocznie odłoży osoba skupiająca się na oszczędzaniu (pod warunkiem, że chce się oszczędzać, bo moim zdaniem lepiej jest inwestować – najlepiej w siebie).
Zamiast promowania oszczędzania powinno się promować przedsiębiorczość. Oszczędzanie dla samego oszczędzania jest bezsensowne. I wbrew pozorom całkiem proste. A już z pewnością łatwiejsze niż skupianie się na własnym rozwoju.
Jakie jest Wasze zdanie na temat oszczędzania? Czy macie jakieś własne sprawdzone sposoby na to, jak oszczędzać pieniądze?